Wpis w skrócie:
• W ramach prezentu na Pierwszą Komunię Świętą odwiedziliśmy Rzym i Watykan.
• Drobnym gestem pomocy sąsiad wstrzyknął mi potężną dawkę entuzjazmu.
• Małe gesty mają ogromny wpływ na otoczenie.
Padam.
Ale muszę opowiedzieć Wam o tym, co wydarzyło się wczoraj. Bo to historia banalna, ale tak mocno budująca entuzjazm, że zaraz wybuchnę! 🙂
Ostatnich kilka dni spędziliśmy z rodziną w Rzymie. Polecieliśmy tam, by dać chrześniakowi prezent z okazji Pierwszej Komunii Świętej.
Już dawno zobaczyliśmy, że dzieci najczęściej mają wszystko… tylko nie mają nas – rodziców, opiekunów, przyjaciół…
… więc jeśli chcemy komuś ofiarować prezent, to jeśli to tylko możliwe – dajemy czas. Dajemy siebie. Wspólne chwile. Radość. Emocje.
Tym razem, ponieważ była to jedna z najpiękniejszych okazji, wyjazdowy prezent skierował nas do wiecznego miasta. Zwiedziliśmy Watykan i Rzym.
Szczegóły wyjazdu pozostaną w sercu i na zdjęciach, ale co innego jest ważne. Kontekst!
A kontekst był dość specyficzny.
Bo poza obdarowanym polecieliśmy w pełnym składzie. A to oznacza, że wielką rzymską wyprawę odbyliśmy z naszymi malutkimi dziećmi. Najmłodsza ma 6 miesięcy.
To z kolei wpłynęło na to, że wyjazd był dostosowany pod maluchy. Stosunkowo mało zwiedzania, wycieczki poranne (bo było bardzo gorąco), zwiedzanie miejsc, w których nie ma chmary turystów.
I to wszystko pięknie się udało, choć było trudne. I jeszcze jakiś wirus z gorączką się przyplątał.
Więc generalnie wymęczeni, ale szczęśliwi skierowaliśmy się na lotnisko.
Lot opóźnił się o kilka godzin… więc wymyślaliśmy cały czas nowe zabawy, by zająć nasze pociechy.
Było radośnie, choć o 22.00 już brakowało nam sił.
Wsiedliśmy w samolot, lecimy! Po północy wylądowaliśmy w Krakowie.
A na lotnisku czekał na nas Marcin – nasz przyjaciel i sąsiad.
To właśnie on zrobił coś, co wypełniło mnie entuzjazmem po brzegi.
Bo… kilka godzin wcześniej poszukiwałem pomocy. Zadzwoniłem do niego, choć wiedziałem, że pracował od (bardzo) wczesnych godzin. Wiedziałem też, że ma szóstkę dzieci, przy których po pracy z pewnością się nie nudzi… I pytam:
– Marcin, czy miałbyś możliwość odebrać nas z lotniska? Późną nocą będziemy w Krakowie.
I tu padły dla mnie mocne, choć niewinne słowa:
– No jasne! Z przyjemnością! 🙂
I wiecie co…?
Ten człowiek zasuwał cały dzień. Z pewnością był zmęczony. O północy mógł smacznie spać. A jak zadzwoniłem to mógł po prostu odmówić. Mógł też beznamiętnie powiedzieć “No dobra, przyjadę”.
A on wcisnął w to jedno zdanie tyle energii i radości, że miałem wrażenie, że wyjazd na lotnisko to rzecz, na którą czekał pół dnia!
– No jasne! Z przyjemnością!
To był właśnie ten moment, w którym na własnej skórze poczułem moc entuzjazmu. Niby nic, niby prosta sytuacja, a pokazująca jak bardzo nasze nastawienie wpływa na otoczenie.
Dobroć innych wpływa na nasze życie. Może nas zgasić albo rozpalić. Może pokazać, że nam zależy, lub naszą obojętność.
I odwrotnie:
Nasza dobroć wpływa na życie innych. Nasz entuzjazm dodaje skrzydeł i radości. Bez względu na to, czy towarzyszy on codziennemu “dzień dobry”, umyciu szklanki po soku, spojrzeniu w oczy, czy… prowadzeniu mega wielkich ważnych projektów.
Tego właśnie chciałbym. By z każdego gestu wypływał entuzjazm. Bym z taką samą radością odpowiadał…
– No jasne! Z przyjemnością!
(PS: w drugą stronę wiózł nas na lotnisko inny przyjaciel. Ale to już temat na inny wpis pełen dobroci i entuzjazmu… 🙂 )